Niezwykle delikatny królik wiśniowy w piwie kriek

Kilka lat temu, Jamie Oliwer w jednym z programów o swojej wielkiej wyprawie do Italii, z okazji rodzinnego święta Włochów, u których mieszkał, zabił jagnię i przyrządził z niego potrawę. Wzbudziło to wiele kontrowersji i było zaczątkiem toczących się kilka tygodni dyskusji w mediach w Wielkiej Brytanii, ale odbiło się też echem w wielu krajach, w których Jamie jest rozpoznawalny. Nie widziałam tego odcinka, ale nie jestem pewna, czy wywołałby on we mnie negatywne emocje i oburzenie, gdyż po prostu rozumiem motywację Jamiego i autorów programu. W pewnym wieku, każde dziecko w końcu dowiaduje się skąd biorą się ulubione kotleciki, szynka, czy pasztet. Mam jednak wrażenie, że jako rodzice nie zawsze umiemy o tym jasno mówić z dziećmi i nie do końca wiemy kiedy dziecko jest już "gotowe" na taką wiedzę. To niemal jak pierwsza rozmowa o sprawach związanych z płcią, rozmnażaniem i seksem, prawda? U nas takim tematem był królik.



Teraz będzie wiejska opowiastka, a jak myślę o wsią inspirowanej muzyce, to mam natychmiast albo Grzegorzowe "Piejo kury piejo"  ... :)
(teraz niżej klik na strzałeczce)....
albo moją ulubiona Kapelę Ze Wsi Warszawa... sami posłuchajcie :) 
(teraz niżej klik na strzałeczce)....
 

Gdy miałam zaledwie kilka lat, może osiem, dokładnie nie pamiętam, pojechałam z babcią to jej siostry na wieś do Osowca. Och, to były sielskie dni. Spałam w ogromnym starym łóżku przykryta puchatą pierzyną, a babcia opowiadała mi bajki przed snem. Rózgą poganiałam krowy wracające z pastwiska, wujek wsadzał mnie czasem bez siodła na konia, którego tam mieli - cudnie było oglądać świat z wysoka. Uwielbiałam pić ciepłe mleko z wieczornego udoju zaraz po przecedzeniu  i nauczyłam się robić masło ze śmietany trząchając przez kwadrans słoikiem. Wspomnienia są nieco zamazane, niewyraźne i fragmentaryczne. Niestety byłam w Osowcu tylko kilka razy i nie zdążyło się wszystko utrwalić. Pewnego dnia wracałam  z babcią chyba z wycieczki, a może to było jakoś zaraz w dniu naszego przyjazdu? W każdym razie na podwórzu ukazał mi się dziwny widok - wujek z jeszcze dwoma kolegami biegali po podwórku ganiając średnio wyrośniętą świnkę. Myślałam, że to taka zabawa i chciałam się do nich przyłączyć, ale babcia szybko mnie zgarnęła do domu, a ciocia nie pozwoliła wchodzić do kuchni. Okna pokoju wychodziły na inna stronę niż podwórze i nic nie widziałam z tej zabawy. Pamiętam jednak ten kwik, krzyk, czy może płacz  prosięcia. Niewiele z tego wówczas rozumiałam. Wieczorem weszłam na kolację do kuchni i zobaczyłam łeb świnki leżący na stole. Miałam wrażenie, że jakiś taki "uśmiechnięty". Do dziś mam go czasem przed oczyma. Wtedy dowiedziałam się co to świniobicie, skąd się biorą fantastyczne kiełbasy, którymi częstowała nas babci siostra i jak smakuje prawdziwa szynka. A jednak... jednak to pamiętam. I nie jest to do końca ani miłe, ani niemiłe wspomnienie. Na pewno emocjonalne. Nie zostałam jednak wegetarianką. Jeszcze nie wtedy w każdym razie.


Tysiąc lat później, w naszym Kazimierzu, oprócz kóz - Hesi i Meli, tata miał kurki liliputki, od których były takie maleńkie jajeczka. Dzieciaki naszych agro-gości uwielbiały przynosić do kuchni jeszcze ciepłe jajka. Dziwne, że nigdy żadne z nich nie zgniotło delikatnej skorupki. Mieliśmy też kilkadziesiąt królików, które mleczem i koniczyną namiętnie dokarmiały wszystkie szkraby. Zawsze w trakcie Wielkanocnego śniadania tata przynosił w koszyku sześć, czy osiem uczących się dopiero kicać maluśkich króliczków i najmłodsi goście mieli niezwykłą atrakcję tuż przed zbieraniem w ogrodzie czekoladowych jajek "od zajączka". Tak, króliki były wielkimi ulubieńcami maleńtasów w naszym Kazimierzu. I tylko nie wiedzieliśmy co odpowiadać gościom, gdy rozpływali się w zachwytach nad obiadem, podawanym czasami w naszej "zaczarowanej dolinie".  Dorośli rozumieli, ale dzieci... no nie mieliśmy odwagi ich uświadamiać. Uważałam, że to rola rodziców.

Królicze mięso było doskonałe - delikatne, smaczne i w niczym nie przypominające mdłych supermarketowych kurczaków. I chociaż wiedziałam, że nasze króliki były szczęśliwe, że hasały sobie swobodnie na trawniku. Chociaż nigdy ich sama nie uśmiercałam, to zawsze lekko mi drżały ręce, gdy przygotowywałam potrawę z królika....


Przepis na wspaniałego królika w piwie kriek znalazłam kiedyś w Galerii Potraw, powiadam wam, fantastyczny on jest! Jeśli więc tylko macie zaprzyjaźnioną hodowlę królików i możecie sobie pozwolić na rarytas w kuchni, koniecznie wypróbujcie ten przepis. "Kriek" to belgijskie piwo, do którego procesie fermentacji dodawane są drobne ciemne wiśnie z pestkami. Jest wytrawne i cierpkie w smaku z wyraźnie wyczuwalnym smakiem wiśni, chociaż nie jest piwem słodkim. Pamiętam, że kilka lat temu, gdy pierwszy raz przygotowywałam to danie, piwa szukałam dość długo, W końcu udało mi się je kupić w Blue City, w niewielkim sklepie specjalizującym się w piwach z całego świata. Miss-Coco - czy to tradycyjne danie belgijskie?


To jest taki przepis, który do mnie „przemówił”. Bo ja dotychczas do królika, jak do jeża. Ale te wiśnie... no no... Aromat wydobywający się spod przykrywki jest absolutnie oszałamiający – tymianem, czosnek, szalotki i te wiśnie.... mmmmmm.... Ponieważ lubimy, gdy mięso odchodzi niemalże od kości, czas duszenia jest u nas długi, ale tu wg własnych preferencji proszę postępować. Wspaniale smakuje podany z delikatną kaszą jaglaną.

Delikatny królik wiśniowy w piwie kriek


1 królik, podzielony na części
2-3 ząbki czosnku
10 szalotek
400 ml piwa kriek
laska cynamonu
2 goździki
1 suszona ostra papryczka
kilka gałązek świeżego tymianku
300g wiśni (mogą być mrożone)
odrobina cukru
masło
olej
łyżka mąki opcjonalnie

Mięso królika oprósz solą z każdej strony i odstaw na  godzinę, a potem zrumień  na gorącym oleju smażąc mięso małymi partiami. Przełóż wszystkie kawałki do garnka. Na tym samym oleju podsmaż na szklisto posiekany czosnek i całe szalotki - opcjonalnie możesz oprószyć podsmażone warzywa łyżką mąki - po chwili przełóż do garnka z mięsem.  Wlej 3/4 piwa, dodaj cynamon, goździki, chilli, cukier. Przykryj i dusić na wolnym ogniu przez ok. 15 min, po czym wyjmij korę cynamonu, dodać listki oderwane z gałązek tymianku  i większość wiśni. Duś przez następny kwadrans, po czym dolej resztę piwa i dosól do smaku. Duś mięso pod przykryciem, aż będzie miękkie - u nas trwa to zazwyczaj okołu godziny. Tuż przed podaniem dodaj do sosu masło i udekoruj resztą wiśni. Przepyszne......

13 komentarzy:

  1. no, nareszcie się odezwałaś, jeszcze chwila i bym zadzwoniła! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ślinka cieknie na widok tego dania, wiele bym dała by go spróbować

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam mięso królika, a Twój przepis prezentuje się baarrdzzzoooo apetycznie :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ouiiiii, ten krolik to wielki hicior Galerii Potraw i Jo.hanne bede zawsze z nim kojarzyla, a nie z wloszczyzna. Robilam juz wiele razy i za kazdym razem sukces i uznanie u gosci. Robie z malinami, kriek, rzecz jasna, obowiazkowy. No i ta kora cynamonu jest bardzo wazna, sam sproszkowany cynamon nie daje takiego efektu. Dziekuje ci za przypomnienie tego przepisu i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, pamiętam jak mój dziadek hodował króliki - w klatkach w garażu. Chodziliśmy tam z rodzeństwem głaskać je i dokarmiać marchewkami... A potem... potem dowiedziałam się, że zjadłam królika w moim ulubionym świątecznym pasztecie. Może jestem okrutna, ale do tej pory uwielbiam babciny pasztet. I z mięsa w diecie nie umiałabym zrezygnować. A królik z wiśniami wygląda bardzo ciekawie... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo lubię króliki i zjadać i głaskać ;P chociaż to trochę okrutne

    OdpowiedzUsuń
  7. A propos obiekcji co do jedzenia królika wiecie, że w Londynie teraz bardzo popularne są wiewiórki ...?

    OdpowiedzUsuń
  8. Moi Dziadkowie hodowali byki i świnie. Kilkukrotnie zdarzyło mi się usłyszeć ów "płacz" prosięcia. Kilkukrotnie słyszałam dość drastyczną opowieść o pewnym uboju byka. Tak. Emocjonalnie. Ale i ja nie zostałam wegetarianką. Wydaje mi się, że taka już musi być kolej rzeczy. Czy to oznacza, że jestem niewrażliwa?...

    Króliki hodował Drugi Dziadek. Szkoda, że już tego nie robi. Pamiętam, że królicze mięso smakuje naprawdę doskonale. A w takiej wiśniowej otoczce bez wątpienia jest jeszcze lepsze...

    Uściski, Szelko!

    OdpowiedzUsuń
  9. Królicze mięso jest pyszne, to prawda. Pamiętam ten przepis z GP, ale nie robiłam :) Co do dylematów: to chyba syndrom naszych czasów, że je mamy - nasi dziadkowie się nie zastanawiali. Ja sobie tylko postanowiłam, że żadnych mlecznych zwierząt nie będę jadła.
    A co do uświadamiania dzieci - przypomniałam sobie scenę z Babel z kurą w Meksyku ("pobawimy się w kto złapie kurkę, dzieci?").

    OdpowiedzUsuń
  10. Fanny - bleee! jak możesz na blogu kulinarnym ;oPP swoją drogą okropne... nie będę nawet rozwijać tego tematu tu, ale od razu mam jeszcze kilka skojarzeń.
    Wiecie, gdybym miała jeszcze raz zostać wegetarianką (a miałam już swój wege-czas)to chyba wyłącznie z jednego powodu - nie lubię dotykać surowego mięsa. Oczywiście, że nie umiałabym zjeść koniny, ale już kozie mięso jest wspaniałe! Mimo, iż hodowaliśmy kozy, nie miałam problemu z obiadem, tyle, że po prostu innym kozom niż Hesia, Mela i Lula nie nadawaliśmy imion.... może takie trochę zaklinanie?
    Ptasiu - nie widziałam sceny o kurkach :) miło Cie tu widzieć. Z syndromem masz rację, ale i czasy inne....

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja jestem ze wsi, zwierzątka lubię.. kiedy byłam mała - a wiedziałam co to jest świniobicie(:P) zatarasowałam drzwi do stajni i naplułam na rzeźnika;) Ale potem była już fajnie, jak ubili świnię zawsze lubiłam pomagać robić kiełbasy itp.

    Tak samo siadałam na stołeczku, Babcia oprawiała kurę i mowią "to żołądek a to wole".. bardzo to lubiłam (oczywiście kiedy kura była już opraw iona mało przypominała kurę). Teraz moja 7 letnia siostryczka siedzi na taborecie i patrzy..

    Reasumując: fanką mięsa nie jestem. Ale jeśli wiem, że zwierzęta są trzymane w dobrych warunkach (u moich dziadków miały super) to nie mam nic przeciwko

    ps. Babcia głaskała świnię przed zabiciem i potem płakała "taka dobra świnka, tak lubiła jak się ją głaskało..i tak zawsze łeb wystawiała żeby ją pogłaskać..no ale co, przecież jest do jedzenia". Wydaje mi się że to są uczucia których nam brakuje właśnie. Jest albo lęk przed mięsem, wegetarianizm i mówienie o "cierpieniach zwierząt", "nieludzkim traktowaniu"(to jest bardzo, bardzo ludzkie) albo z drugiej strony naśmiewanie się z niejedzących mięsa..

    OdpowiedzUsuń
  12. Moj SP Dziadzio tez hodowal swinie i pamietam niejedno swiniobicie. Oczywiscie kojarzy sie mi ono z krotkim placzem zwierzecia, kiedy wyprowadzano je z chlewika. Ale tez z wielkim szacunkiem dla niego. Podczas swiniobicia obejscie musialo byc wysprzatane jak na swieta, Dziadzio scielil za stodola duzo swiezej slomy. Zwierze dzien wczesniej bylo umyte i przeniesione do osobnej zagrodki, tez pelnej swiezej slomy. W dniu swiniobicia bardzo wczesnie rano prowadzilo sie swinke daleko od innych, wlasnie za stodole, zeby siostry/kolezanki nic nie slyszaly. Dzieci nie mogly biegac w poblizu, ani krzyczec. Czesto wysylalo sie nas na maliny albo do sasiada. Dziadzio najpierw ogluszal swinke uderzeniem w potylice. Byl bardzo silny i tylko raz pamietam, jak zwierze nie padlo od razu z nog. Potem wprawnym ruchem, bardzo ostrym i dlugim noze, nieuzywanym do niczego innego, przecinal swince jedna tetnice szyjna. Krew zbierala sie w wielkiej misie a swinka nigdy sie nie budzila. Dopiero, kiedy stwierdzono, ze jest martwa, mogly przyjsc dzieci i reszta domownikow i dalej razem pracowac.

    Dzis nie szanuje sie zwierzat i naraza na niepotrzebne cierpienie. Albo popada w skrajnosci i nie je miesa bo to czyjes zwloki. Mysle, ze dobre i odpowiednie traktowanie zwierzat hodowanych na mieso i humanitarne zabijanie to nie to samo co meczenie ich na fermach wielkotowarowych i traktowanie jak przedmiotow. U mnie za domem pasa sie mlode cieleta i jagnieta. Cale miesiace spedzaja na soczystych i nieskonczonych pastwiskach. Wiem, ze sa szczesliwe. A umrzec, w taki czy inny sposob, musi kazde z nich i kazdy z nas.

    OdpowiedzUsuń
  13. Przypadkowo chwilę temu natknęłam się na ten przepis (czytając post o gulaszu belgijskim :-) ) no i już wiem, co będzie na obiad w jedno ze Świat. Ja uwielbiam królicze mięso, w Szwecji królik jest nie do dostania, znajomy rzeźnik próbował znaleźć dla mnie króliki poprzez firmy zaopatrujące restauracje... nie udało mu się. Tak więc króliki kupuję w Polsce, mrożę i przywożę do Szwecji. W przyszłym tygodniu będę w Wawie, może mi sie uda kupic gdzieś na bazarku króliki. Moze Ania rzeźniczka będzie miała na Koszykach?
    Nie mogę się już doczekać tego smaku!
    A co do oswajania dziecka z pochodzeniem mięsa... Dzięki temu, że mieszkamy na wsi, nieopodal lasu, sąsiad jest myśliwym, zawsze wiosną kupujemy od niego całego dzika, którego sami dzielimy. Tzn. dostajemy całą tuszę, bez głowy i wnętrznosci ale sami musimy poćwiartować tego dziczka. Nasza 6-cio letnia córka zawsze uczestniczy w tym rytuale. Podobnie z jagnięciną, rodzice dziewczynki z klasy Livii maja chodowlę owiec, w okolicy Wilekanocy kupujemy podobnie jak dzika, jagnię. I rytuał sie powtarza. Nie szokuje jej to. Jest to dla niej naturalna kolej rzeczy. Tłumaczyliśmy, że tak samo wygląda to w przypadku mięsa z krowy, świnki, czy drobiu, że to były żywe zwierzęta. Najważniejsze dla Livii było to, czy te zwierzęta nie czują bólu. Zapewniliśmy Ją, że nie. (nota bene, nie jestem w stanie zrozumieć, że w cywilizowanym kraju ktoś w ogóle może wpaść na pomysł uboju rytualnego!!!!) Uczymy Ją w ten sposób szacunku do jedzenia, kultury przygotowania jedzenia w domu, nie używania półproduktów, slow food.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz i zapraszam częściej :)
ze względu na ogromną ilość spamu z robotów, zmuszona byłam wprowadzić weryfikację obrazkową i logowanie. Przepraszam za utrudnienia...
(uwaga - jeśli komentarz zawierał aktywny link, nie będzie publikowany)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...