Lubię ten moment, gdy otwieram nowy słoik domowej konfitury, czy dżemu. Zazwyczaj jest mocno zakręcony i trzeba trochę siły, by go odkręcić. Przykrywka robi lekkie "pyk' i oto uwalnia się aromat lata zamknięty w słoiczku. Tej zimy będzie pachnieć u mnie wiśniami z rumem i czekoladą, czyli ekskluzywną wersją czekowiśni, która smakuje jak najlepsze czekoladki z wiśniami w likierze.
Pyszny dżem z czerwonego agrestu
Pamiętam jak zawsze czekałam w dzieciństwie na dojrzały zielony agrest, czekałam aż będzie bladożółty, wtedy jest najsłodszy, chociaż powiedzieć o agreście "słodki" było zawsze dość ryzykowne. I nagle któregoś roku tata przyniósł agrest czerwony, czy może porzeczkoagrest jak na niego mówiliśmy. I w tym zakochałam się od razu! był piękny, ciemnoróżowy i słodki! W owocowym szale tegorocznych przetworów kupiłam też trochę agrestu - przeze wszystkim na cudną bladoróżową nalewkę, ale też na kilka słoiczków pysznego dżemu agrestowego.
Tradycyjna konfitura z czarnej porzeczki
Siedzę i płaczę... nie wiem zupełnie jak to się stało, ale się zagapiłam w tym roku i to okropnie. Pewnie przez urlop w Chorwacji i początek wakacji i rozjazdy rodziny to tu to tam i niewiadomojeszczeco, ale faktem jest, że przegapiłam czarne porzeczki. Jeszcze kilka lat temu miałam własne hektary porzeczki i nawet nie musiałam myśleć kiedy czas zbioru bo to jakoś samo się działo. W słoneczny dzień ruszali chłopcy z ręcznymi tłukami wzdłuż porzeczkowych rzędów i otrząsali czarne owoce do skrzynek. Gros owoców wyjeżdżało na pobliski skup, ale te najlepsze - bez szypułek, największe i zazwyczaj już ręcznie zbierane trafiały do domu. Zjawiało się w kuchni kilka skrzynek i rozpoczynało się pospolite ruszenie - te najpiękniejsze na nalewkę (3 duże gąsiorki koniecznie bo smorodina i nalewka z porzeczki najnajnajlepsze są przecie), te równie piękne na konfiturę, nieco mniejsze na dżem, a ostatnia skrzynka na porzeczkę 'kompotową' co to wcale z niej kompotu nie będzie tylko zimowe pyszne kisielki takie "jak babcia robiła". Oczywiście umazane biegałyśmy po szyję, tu i ówdzie na podłodze rozdeptana gałązka, dzieciaki z czarnymi zębami i nosami wybierały co piękniejsze i słodsze owoce. A mamina czarna od konfitur drewniana łyżka, ta historyczna, co już ze trzydzieści lat będzie miała, zagarniała bulgoczącą konfiturę w wielkim garze.
Konfitura z wiśni - mniej i bardziej tradycyjnie
tu wisienki ciach ciach ciach
tam pesteczki ciach ciach ciach
soczek na syropek trach
ścieeeeka
i nastawiam gaz na ful
już wisienki bul bul bul
a ja siadam jak ten król
czeeeekam
tam pesteczki ciach ciach ciach
soczek na syropek trach
ścieeeeka
i nastawiam gaz na ful
już wisienki bul bul bul
a ja siadam jak ten król
czeeeekam
Tak mi się z tej rozpaczy wczoraj aż śpiewać zachciało "prawie" jak Młynarski :) A zaczęło się od telefonu - "jedziemy do sadu, na wiśnie, chcesz? a jak porzeczki będą to też chcesz? ... ile chcesz... aha wiśni 8kg, dobrze, a porzeczek 10 kg, ok, no to damy znać jak będą". "Słuchaj, porzeczek ani widu ani słychu, ale wiśnie tanie - 2,5 zł za kilogram, to może więcej chcesz? no dobra to kupimy w sklepie takie większe wiadro, no to w wiadrze będą, ok, to pa".
Wiadro przyjechało - 18 kilogramów, radosne, wiśniowe 18 kilogramów w wielkim niebieskim wiadrzysku budowlanym. Takim na gruz :) Późnym popołudniem odziałam się w najciemniejszy fartuszek, z tych co już ich nie lubię, rękawiczki gumowe chirurgiczne, chwyciłam drylownicę jak miecz i wyruszyłam na wiśniową wojnę - trach, trach ... a może ciach, ciach... po godzinie, niewiele już słyszałam oprócz trach i ciach. Pierwszego wieczora otrzaskałam na małej ręcznej drylownicy 10 kg wiśni. Ha! zapraszałam miłą sąsiadkę na wspólne przetworowanie, ot jakoś czasu nie miała. Tak sobie dziś dumam, że chyba wiedziała co robi nie przychodząc ;) Część owoców wsypałam do gąsiorka na nalewkę, a pozostałe do wielkiego gara na konfiturę. Pomyślałam, że koniecznie do nocnego po wódeczkę i spirytus trzeba lecieć, bo szkoda żeby owoc szlag trafił. Całe szczęście, że przy wyjściu lustro mam! boshhh szkarlatyna!? w tym wieku? ufff schodzi, znaczy to na czole, oku, lewym ramieniu i całej szyi to tylko wiśniowe odpryski. Za to dłonie były czyste :) Chlast wodą byle jak i zeszło. W nocy gąsiorek spirytusem zalałam, płomień pod konfiturą wyłączyłam i w spokoju poszłam spać. Śniłam, nawet śniłam, co wydawałoby się dziwne przy zmęczeniu - tym razem o tym jak to stałam pod wodospadem... wiśniowym ;0P
Rano nim kawa, nim kanapka odziałam się w nieco szczelniejszy pancerz i ciach, ciach... ta sama pioseneczka. Otrzaskałam resztę. Kuchnia wyglądała jak po rzezi kurcząt lub baranów - czerwone rozbryzgi aż po szczyt górnych szafek. Ale owocową batalię wygrałam. Nastawiłam je w kilku różnych wersjach, bo jak wiśniowa wojna, to przecież na całego! I tak oto z 18kg wiśni powstało: 2 gąsiorki na dwie różne wiśniowe nalewki, konfitura z wiśni, wiśnie w rumie z czekoladą, wiśnie szlacheckie (idealne do herbaty lub na gofry z bitą śmietaną) i na koniec ostre wiśnie do mięs. Siedzę dziś z kubkiem kawy, patrzę na gąsiorki, słoiki i myślę... szkoda, że te budowlane wiadra coś małe takie, jeszcze z 5 kilo bym natrzaskała do suszenia ;) i tak pewnie uczynię, jeśli tylko na sobotnim bazarku wiśnie w przystępnej cenie będą.
9 słoiczków po 300ml
ok 4 kg dojrzałych wiśni
ok 4 kg dojrzałych wiśni
1 kg cukru
opcjonalnie 40g żelfixu 2:1 (nie jest to cukier żelujące, ale sam żelfix w małych torebkach)
Wiśnie umyj i wydryluj. Odmierz 3 kg owoców bez pestek i bez soku, który wyciekł (sok zostaw na syrop wiśniowy). Przełóż owoce do szerokiego garnka z grubym dnem, zasyp cukrem i gotuj na silnym ogniu, aż puszcza sok i zmiękną. Wtedy zmniejsz nieco płomień i gotuj ok 2 godzin nie zapominając o mieszaniu. Wyłącz gaz i odstaw do wystudzenia. Drugiego dnia smaż kolejne 3 godziny i:
- w wersji mniej tradycyjnej - gdy już trochę zgęstnieją dodaj 40g żelfixu, zamieszaj, zagotuj przez 1 minutę i gorące przekładaj do przygotowanych czystych i suchych słoików. Zakręcaj na gorąco.
Chorwacja - kolory, zapachy i dźwięki
Chorwacja my love? oj tak, na szczęście wciąż nie całkiem spełniona, wciąż w fazie romansu, pierwszych oczarowań, spacerów w promieniach gasnącego słońca i nieśmiałego odkrywania wzajemnych fascynacji. Jak ktoś mądry kiedyś powiedział "przed nami jeszcze burze emocji!", czekam zatem na kolejne etapy chorwackiego flirtu.
Kreteńskie dakos i greckie horiatiki
Są takie miejsca na mapie świata do których tęsknię. Tęsknię zanim pojadę po raz pierwszy, tęsknię planując podróż, potem przeżywam i smakuję każdy odkrywany zakątek, a jak tylko zatrzasną się za mną drzwi samochodu, czy samolotu w drodze powrotnej znów tęsknię. O Francji Mon Amour jeszcze kiedyś tu napiszę. Dziś jednak będzie o Grecji - mojej dawnej tęsknocie, o ukochanym kreteńskim dakos i najcudowniejszej na świecie horiatiki.
Zabawa we florentynki
Czasami koniecznie trzeba upiec coś słodkiego, niemożebnie słodkiego, tak słodkiego, żeby wystarczyły dwa, trzy kęsy. Do kawy, gorzkiej herbaty lub szklanki zimnego mleka. Florentynki niezbyt często stoją w paterze na parapecie okiennym. Piekę ich niewiele na raz, ot by wystarczyło na jedno słodkie popołudnie. A potem nastaje długa przerwa, by móc do nich zatęsknić. Kolejny wypiek florentynek to ponownie nowy smak :)
Schellerowe jajko w koszulce na razowej grzance z czosnkowym szczypiorkiem
Gorąco, nic się nie chce. Wakacje! A na śniadanie coś lekkiego - jajko z ciepłym, rozlewającym się wnętrzem plus chrupiąca bułka razowa, koktajlowe pomidorki i przepyszny szczypior czosnkowy. Błyskawiczne śniadanie, szczególnie jeśli jajko w koszulce będzie sprytnie ugotowane i jeszcze z sosem "ollądez" :) dzień zaczyna się bosko.
O "jajkach w kondomie" Kurta Schellera już pisałam. Dopiero od kiedy podpatrzyłam u niego trick na takie gotowanie jajek, "koszulkowe" weszły do naszego śniadaniowego menu.
oliwa
sól, pieprz
zioła, które lubisz
sos hollandaise
tostowana bułka razowa plus ulubione dodatki do jajka - np. pomidorki cherry, szczypior czosnkowy, rzeżucha
Schellerowe jajko: wlej do szerokiego rondla wrzątek. Nie musisz go solić ani dodawać octu. Do śniadaniowego woreczka foliowego wlej odrobinę oliwy z oliwek, dodaj sól i pieprz. Kurt w tym momencie wkrusza trochę trawy żubrowej, ale możesz dodać inne ulubione zioła lub nic nie dodawać. Wbij jajko i jak Kurt możesz je skropić żubrówką, ja wolę nieco ostrej oliwy z chilli. Zawiąż woreczek, starając się usunąć nieco powietrza. Wkładaj woreczki do wrzątku tak, by ich zawiązane końce wystawały poza garnek. Zanurzona w wodzie ma być tylko jajko na dnie torebki. Gotuj ma małym ogniu ok 4-5 min. Miękkość jajka możesz sprawdzać poprzez podniesienie woreczka za węzełek i lekkie uciśnięcie jajka w środku. Naprawdę wyczujesz "czy to już". Gdy osiągną pożądaną konsystencję, wyjmij je ostrożnie z wody, odetnij większą część woreczka od góry i wyłóż jajko na tostowaną bułkę razową z dowolnymi dodatkami.
Pycha!
Subskrybuj:
Posty (Atom)