Boskie nogi na lato

Od kilku tygodni intensywnie myślę o swoich nogach, stopach, łydkach, udach. W zasadzie nie jest to kulinarny wątek, ale bardzo chciałam się z Wami podzielić tematem, który mi chodzi po głowie od jakiegoś czasu. Bo gdy w końcu nadchodzi lato, gdy wyskakujecie z zimowych spodni, rajstop i pończoch, na świat wychylają się nogi. I każda chyba kobieta marzy o tym by były to boskie nogi, których absolutnie nie chce się chować w długich spódnicach, czy spodniach. Mam dla Was przepis na takie właśnie boskie nogi na lato.


Lubię dżwięki, przy których stopy same ruszają się pod biurkiem. Niewiele mi trzeba, żeby znów mieć chęć na zakołysanie biodrami, wirowanie po parkiecie w rozłożystej sukience. Macie tak czasami? Na rozruszanie dnia, południa lub wieczoru posłuchajcie ze mną "Boogie Wolderland" Earth, Wind and Fire? Ten utwór już na zawsze będzie mi się kojarzył z cudownym filmem "Nietykalni", widzieliście?




Zapewne niektórzy z Was pamiętają mojego pierwszego ever na blogu "kosmetycznego" posta, którego napisałam w marcu. Zaprosiłam Was wówczas do mojej łazienki i opowiadałam o ukochanych kosmetykach do twarzy i ciała, o skórze pachnącej pomarańczą w czekoladzie i trawą cytrynową. Już wówczas miałam w głowie moje nogi. Nogi, które od kiedy przekroczyłam trzydziestkę, jakoś niespecjalnie mnie zachwycały i stały się jakby mniej "nośne". Bo ani do tańca, ani na plażowanie specjalnie mnie nie ciągnęło.

Przyznam Wam, że jestem okrutnym pielęgnacyjnym leniuchem. Nie mam specjalnie czasu na wcieranie balsamów, długie zabiegi kosmetyczne we własnej łazience, czy systematyczne dopieszczanie ciała. Z tego lenistwa, kilka razy w roku wpadałam do salonu SPA i oddawałam się jakimś fajnym zabiegom pielegnacyjnym. Takie pakiety do SPA były zresztą wymarzonym prezentem dla mnie na urodziny. Jednak nie zdarzało się to zbyt często. I gdy w końcu nadchodziło lato, a w zasadzie już cieplejsza wiosna i wyłuskiwałam z zimowej odzieży moje łydzie-bladzie, pierwsze czego szukałam to długie spódnice, sukienki i letnie spodnie. Ale tej wiosny sporo się u mnie zadziało. Przede wszystkim zaczęłam pić, o czym niedawno obszernie Wam pisałam.  Post o moich sposobach na właściwe nawadnianie wzbudził ogromny odzew wśród Czytelników, ale przede wszystkim Czytelniczek bloga. Która z Was podjęła się wyzwania i zaczęła regularne nawadnianie?



Już wówczas pisałam Wam, że moja skóra, dzięki nawadnianiu (piciu wody) stała się aksamitna, miękka, soczysta, niesamowicie elastyczna i gładka. Wiosną i latem widać to najlepiej. Uda, łydki i stopy (bo dziś tylko o tych częściach ciała piszę) zawsze miałam dość suche i napięte, a przez to i bardzo błyszczące, nieładne. No nie dziwne, że nie lubiłam specjalnie balsamów i tego całego certolenia się z nimi, skoro na mnie nieszczególnie działały.  No dobrze prawie WCALE nie działały. Efekt po użyciu nawet najlepszego balsamu trwał góra 3-4 godziny, a potem znów skóra była sucha, napięta, nieprzyjemna.

Najbardziej z "domowych" zabiegów pielęgnacyjnych lubiłam cotygodniową kąpiel w soli i 2-3 razy w tygodniu peeling cukrowy pod prysznicem. Ale wiecie, w sumie nawet te zabiegi miałam wrażenie na mnie jakoś tracą. Opisy producentów jakie wspaniałe efekty dają maski, masła, peelingi, czy sole do ciała działały tylko na moją wyobraźnię, bo aż tak spektakularnych efektów dla ciała, jak obiecywała etykieta niestety nie widziałam. I wszystko się zmieniło jakieś 2 miesiące temu.

Skóra na ciele, biodrach, udach, łydkach, dzięki nawadnianiu, piciu wody stała się naturalnie miękka i jedwabista, a jednocześnie podatna na magiczne właściwości świetnych kosmetyków. No i te moje stopy...




Nigdy nie miałam problemu z pękającymi piętami, ale stopy pozostawiały jednak sporo do życzenia.  Od 10 lat chodzę to tej samej, bardzo fajnej pedikiurzystki i ona zawsze coś ciekawego mi podpowie, zasugeruje. Te jej porady zaczęły naprawdę działać jednak dopiero, który skórę doprowadziłam do ładu przez nawadnianie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jakie to szalenie ważne!

Od kiedy poznałam panią Adę, piedikiurzystkę największą przyjaciółką moich stop stała się drewniana tarka do pięt (pilnik do stóp) z papierem ściernym od La Femme. Ta na zdjęciu powyżej ma już kilka lat, ale jest wyśmienitej jakości! Jej "ostrzejszej" strony używam kilka razy w tygodniu, na lekko zwilżonych stopach, tuż przed wejściem pod prysznic, a gdy stopy są już odpowiednio rozmoczone, używam "drobniejszej" strony tarki do wyszlifowania naskórka, by na koniec potraktować je peelingiem cukrowym (ten sam kosmetyk co całego ciała). Stopy są fajne, gładkie,  nawilżone. Tarkę co jakiś czas wyparzam wrzątkiem i służy dalej. Jest niemal niezniszczalna!




Kolejny kosmetyk który bardzo lubię to zestaw Mary Kay "satynowe dłonie". Zestaw składa się: bezzapachowego kremu zmiekczającego dłonie (tłusty, gęsty, niemal jak maska), po którym należy użyć peelingu myjącego do rąk (złuszcza i oczyszcza naskórek, bardzo fajnie pobudza krążenie), a na końcu rekomendowany jest regenerujący krem do rąk (łagodny, aksamitny, świetnie się wchłania). Z powodzeniem używałam przez lata tego zestawu do rąk, aż któregoś dnia w wannie przyszło mi do głowy, by wypróbować go na stopach. Okazał się fantastyczny także dla stóp!


Zestaw od Mary Kay, który posiadam jest o neutralnym świeżym zapachu, ale od jakiegoś czasu występuje od w wersji brzoskwiniowej, o wspaniałym aromacie. Mam na niego ogromną ochotę. Kosmetyki zawierają alantoinę i witaminę E, działają zmiękczająco i nawilżająco na skórę dłoni i stóp.

Najszybciej kończy mi się w zestawie krem do rąk, który jest ostatnim elementem pełnego zabiegu. Do stóp zatem używam balsamu regenerującego Pat&Rub, który występuje w różnych nutach zapachowych. Zimą uwielbiam pachnący imbirem i cynamonem, latem rozkoszuję się świeżością trawy cytrynowej z kokosem albo z nutą żurawiny. Balsamy tej firmy zawierają naturalne składniki, w tym nawilżające masło shea, natłuszczające i regenerujące masło awokado, naturalne olejki pobudzające krążenie, działające przeciwzapalnie i antyseptycznie ekstrakty roślinne, mocznik, który wspomaga złuszczanie naskórka oraz witaminy A, E i alantoinę.


Moja pani Ada, pedikiurzystka podpowiedziała mi niedawno kolejne akcesorium do stóp, które dla odmiany "działa samo", ideał dla "kosmetycznego leniuszka" jakim jestem. To żelowe, nawilżające skarpety SPA. Skarpety na zewnątrz mają przyjemną miękką fakturę, a od wewnątrz specjalną powłokę żelową, zawierającą olejek z jojoby, oliwę z oliwek, witaminę E i olejek lawendowy. Od tej powłoki żelowej skarpety są dość ciężkie, chłodne przy nakładaniu, a trakcie "zabiegu" dają przyjemne uczycie ciężkości, nawilżenia, jakby maski oblepiającej ciasno stopy. Skarpety mają przyjemny zapach aloesu i lawendy, taki bardzo świeży, nieprzytłaczający. Można je kupić w drogeriach Rossman.

Jak działają skarpety SPA? Należy je nałożyć na czyste i suche stopy (najlepiej świeżo po kąpieli i złuszczeniu naskórka) i pozostawić na 20 minut. Producent zaleca codzienne stosowanie. Można je prać ręcznie w chłodnej wodzie i suszyć rozłożone. Ja swoje skarpety nakładam na 20 minut codziennie kładąc się do łóżka. Czasem urządzam sobie "tarasowe SPA", jak na przykład w leniwą niedzielę, gdy leżę na tarasie, czytam książkę i z nogami do góry dopieszczam stopy w skarpetach. Po 2 tygodniach stopy (a szczególnie pięty) są wyraźnie bardziej miękkie, delikatne.



Pamiętacie "Pulp Fiction" i dyskusję Vincenta Vegi i Jules Winnifielda o Antoinie Roccamora, którego "amigos" Marcellusa wyrzucili przez okno? Facet oberwał za to, że zrobił masaż stóp żonie Marcellusa, Mrs Mii Wallace. Założę się, że miała tak boskie, delikatne i fantastyczne stopy po co najmniej kilku fantastycznych zabiegach dla stóp. Peeling, tarka, balsam i "skarpety SPA" w 2-3 tygodnie zdziałają cuda i można zachwycać pięknymi stopami w letnich pięknych klapkach i sandałach. 

I gdy już stopy są piękne, miękkie jak u dziecka i nadwyczaj gładkie, a nogi nawilżone i śliczne, w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, by wskoczyć w krótką sukienkę i zaprezentować je światu na letniej potańcówce. Niby tak, ale ja mam bardzo, bardzo jasną karnację, klasyczna, niefarbowana blondynka, "blada twarz", która jedyne co ma do pokazania światu od stóp do lekko kolan to... "łydzia-bladzia".  Nie lubię się opalać, na wakacjach zazwyczaj chowam się pod parasolem i łydki świecą jak białe flary. Po kilku przygodach z samoolapaczami, przez które nogi miałam zawsze w smugach (mówiłam już że leniuch i gapa pielęgnacyjna jestem), no chyba, że zabierałam samoopalacz na masaż u prosiłam masażystkę, by potraktowała mnie kompleksowo. Nie odpowiadał mi jednak zapach skóry po użyciu samoopalacza, miałam wrażenie, że wydziela zapach "skóry przypieczonego kurczęcia", coś podobnego jak po wyjściu z solarium. A że ja węchowcem jestem, to po prostu nie dałam rady na dłuższą metę i z samoopalaczy zrezygnowałam wiele lat temu.

W zasadzie pogodziłam się zatem z "łydzią-bladzią" i cieszyłam się, że ostatnio powróciła do ładnego kształtu dzięki bieganiu (od czasu do czasu) i stała się elegancka dzięki nawadnianiu. Śliczna, miękka "noga-bladzia" wciąż jednak nie brzmi super sexy.

Ale wtedy wpadł mi w ręce taki sprytny balsam do nóg (i całego ciała) - koloryzujący i roświetlający od Pat&Rub. To w zasadzie krem, który ma fajne świetliste drobinki, delikatnie wygładza optycznie skórę i nadaje jej równy koloryt. Jest błyskawiczny w aplikacji (dobrze dać mu kilka munit na wchłonięcie), delikatnie pachnie migdałami i nie ma działania samoopalacza (zmywa się przy kąpieli), na wyjście z gołą łydką w miasto nadaje się idealnie!



Balsam roświetlająco-koloryzujący ma w składzie naturalne składniki: zbawienny dla skóry (ale też włosów) olej arganowy, sok z aloesu, naturalny mineralny filtr - tlenek cynku, bogaty w mikroelementy (krzem, glin, żelazo) kaolin , glicerynę roślinną i naturalne pigmenty dodające blasku. Nogi są rozświetlone, delikatnie muśnięte kolorem, jakby kłaniały się słońcu. Świetnie się w takich nogach czuję.


Tyle na dziś ode mnie o boskich nogach na lato. Niżej ściągawka z linkami gdzie szukać kosmetyków i akcesoriów, o których piszę, podaję też orientacyjne ceny. Dziewczyny, zróbcie sobie boskie nogi na lato!



drewniany pilnik do stóp (z papierem ściernym) La Femme - cena ok 45zł
zestaw Mary Kay "satynowe dłonie" - cena ok 169zł
balsamy regenerujące do stóp Pat&Rub - cena od 39zł do 55zł
nawilżające, żelowe skarpety SPA - cena ok 30zł
balsam koloryzująco-rozświetlający do nóg i ciała Pat&Rub - cena ok 45zł





____
* wpis jest moją subiektywna opinią, nie powstał w wyniku jakiejkolwiek współpracy, a wszystkie kosmetyki, o których piszę i które prezentuję na zdjęciach "kupiłam za własne" i uznałam za warte polecania

4 komentarze:

  1. muszę się zatroszczyć o moje nóżęta..

    OdpowiedzUsuń
  2. od kiedy odkryłam profesjonalną tarkę do stóp moja pielęgnacja stóp przeszła w inny wymiar. Scholl elektryczny mnie zawiódł:( Mam tarkę Pagy Sage- właśnie taką z papierem ściernym grubym i mniejszym. W drogeriach Douglas są po 40 zł a na allegro za 20 zł. Nie ma nic lepszego dla stóp niż taka tarka. Bardzo wygodna w użyciu i praktycznie niezniszczalna (i też choć z drewna można ją moczyć bez problemu)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z nieba mi spadlas z tym wpisem! Co prawda u mnie jeszcze zima, ale zastanawialam sie ostatnio jak poprawic wyglad nog i stop. Na pewno wyprobuje skarpetki! Pozdrawiam☺

    OdpowiedzUsuń
  4. nogi nogami, ale te skarpety są super. biore! w ciemno!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz i zapraszam częściej :)
ze względu na ogromną ilość spamu z robotów, zmuszona byłam wprowadzić weryfikację obrazkową i logowanie. Przepraszam za utrudnienia...
(uwaga - jeśli komentarz zawierał aktywny link, nie będzie publikowany)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...