Bagietka w Paryżu

No tak, mam ten problem, francuski problem, a gdyby być precyzyjnym - problem paryski. Bezrefleksyjna frankofanka, entuzjastyczna frankofilka, nucę czasem prawie jak Madeleine Peyroux - "j'ai deux amours, la France et Paris...". Uwielbiam francuskie kino, słucham francuskiej muzyki, zaczytuję się w literaturze francuskiej i wychwytuję z półek księgarni książki około-francusko-paryskie. Jestem w stanie nieustającej tęsknoty za Paryżem. Ech, żeby to jeszcze mój francuski był tak dobry jak bym chciała... ale dziś troszkę poprzeklinam, zawyję z rozpaczy i powiem Wam o książce brytyjskiego autora, opisującej życie w Paryżu, którą przeczytałam ... przez pomyłkę.

fot. http://digital-photography-school.com/wp-content/uploads/2010/05/deconstructing-light-1.jpg

Nawet jeśli zdarza mi się być w Paryżu w tak paskudną pogodę jak cztery lata temu, gdy przez tydzień deszcz nie przestawał padać, ja unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemią i chłonę, zapatruję się, wsłuchuję. Kiedyś, w jakiejś rozmowie powiedziałam, że "mogłabym umrzeć w Paryżu", to wciąż aktualne. Wyjechać, wsiąknąć i przeżyć w Paryżu resztę życia.  Często mam w głowie głos Bertranda Cantata, jego smutną i tragiczną historię i nucę  "Le Vent Nous Portera"Noir Désir.



Otóż 8 lat temu powinnam była nie kupować pewnego tytułu bez dokładnego przyjrzenia się okładce. W 2004 roku wpadła mi w ręce pierwsza książka, którą o swojej "wielkiej francuskiej przygodzie" napisał brytyjski dziennikarz Stephen Clarke. Brytyjczyk, we Francji, no wiecie, jakby to już było... ale nie, oto od pierwszych stron autor tryska typowo angielskim humorem, jest dowcipnie zamiast sielsko, bystro, spostrzegawczo i radośnie. Po kilku rozdziałach uśmiech mi nieco przygasa, a może to lotność autora zaczyna być wątpliwa? O czymże jest zatem "Merde! rok w Paryżu" bo o tej pozycji mowa? nie, nie o stosunkowo niewinnym francuskim sposobie przeklinania merde (coś jak nasze "szlag", tyle, że o nieco innej etymologii). 
Otóż "myster Clark" na ponad 350 stronach raczy nas topornym, fekalno-seksualnym poczuciem humoru. Dokładnie wszystko mu się kojarzy z "p**niem", a jedynym w moich oczach wytłumaczeniem użycia przez niego bez mała kilkaset razy słowa "g**no" w jednej książce jest takie, że być może miał płacone od TEGO słowa i musiał na honorarium zarobić. Poziom złośliwości, gadziego dowcipu, wyśmiewania się autora z najmniejszych przywar, czy zwyczajów Francuzów mnie przytłoczył. To co dla mnie bywało zabawne, to na co ja patrzyłam z pobłażliwością, on wyśmiewał, wykpiwał i wyszydzał - cholera, po coś ty człowieku przenosił się do Paryża?!  No tak, w końcu na kontrowersyjnych książkach świetnie się zarabia. Z czystej przyzwoitości przeczytałam, czy raczej zmęczyłam książkę do końca i rzekłam sobie "nigdy więcej Clarke'a"! Skrzętnie upchnęłam książkę na tył biblioteczki, nie zasługiwała na podarowanie jej komulokwiek. Niewiele w życiu przeczytałam książek, których chciałam się wyprzeć i wymazać z pamięci. Debiutancka powieść Clarka chyba była pierwszą. Ponoć okazała się bestsellerem, w kolejnych latach ukazało się jeszcze kilka pozycji autora, jakżeby inaczej z... "merde" w tytule. Ja o "myster Clarke'u" postanowiłam zapomnieć.

=>> post scriptum, ciut w środku =>> zdecydowanie  wolałam się zanurzać w takie oto muzyczne klimaty niźli w lekturę pierwszej powieści Clarke'a. To klasyk, który uwielbiam w wykonaniu Stacey Kent, ale Beata Ł (jak zwykle czujna, see komentarze niżej) przesłała mi wersję nieco oldschoolową, która ma dla mnie lekki amerykański klimat, chociaż w wersji francuskiej, enjoy!


Całkiem niedawno zamówiłam książkę "Paryż na widelcu". No, myślę sobie, o jedzeniu, o paryskich smaczkach, w sam raz lektura przedwakacyjna. Nazwisko autora nie zaświeciło ostrzegawczej lampki (w końcu od "Merde!" minęło z górą 8 lat), dopisek na dole "autor bestsellera "Merde!" zwyczajnie przeoczyłam. Po kilku stronach jednak coś jakby mi się zaczęło przypominać i prawie szlag mnie trafił - to on - TEN Clarke! merde! niech to szlag! 
Pierwsze trzy rozdziały szły mi jak po grudzie, nie nie dlatego, że źle napisana. Zza każdego okrągłego zdania, po każdej dość zabawnej obserwacji czekałam na to, że w końcu  słynny Clarke znów "przy**a". Tydzień, aż tydzień! czytałam pierwsze 60 stron i dopiero pozwoliłam sobie na opuszczenie gardy. Po 15 latach mieszkania w Paryżu, 8 lat po "gów****ym" debiucie, Clarke pokazuje zupełnie inne oblicze.  Wciąż nie może się pozbyć "fekalnych i urynalnych" historii (tym razem o sikaniu przez paryżan na ulicy), ale całkiem niespodzianie zdejmuje maskę frankofoba. Stephen Clarke okazuje się błyskotliwym obserwatorem zakamarków paryskiego życia, tak dociekliwym, że zaskakuje praktycznie na każdej stronie. Przyłapałam się przy tej lekturze na myśli - co ja wiem o Paryżu????

"Paryż na widelcu"  nie jest mniej czy bardziej zabawną beletrystyką, której bohaterowie snują się bulwarami, czy przemykają paryskimi zaułkami, remontują starą kamienicę, kochają nad Sekwaną, czy statystują w amerykańskiej produkcji kręconej na Champs-Élysées. Najnowsza książka Clarke'a to absolutnie niezwykły przewodnik po Paryżu napisany przez kogoś, kto Paryż - nie bójmy się tego powiedzieć - kocha. Żaden guide touristique w tak fascynujący sposób nie wciągnie was w historię marchand de l'eau de Paris i miłości paryżan do wody. Czy wiecie dlaczego "(...) herb Paryża przedstawia niezdatną do żeglugi drewnianą łódź w kształcie banana z parą gaci zamiast żagla"

Żaden "przewodnik po Paryżu" tak dowcipnie i  błyskotliwie nie scharakteryzuje każdej z 17 linii metra, że z książką pod pachą będzie Wam się chciało wsłuchiwać w śpiewny dźwięk najnowocześniejszych, szybkobieżnych pociągów Linii 1. Wyskoczyć z Ligne 7, by zadrzeć głowę na Chaussee-d'Antin Lafayette, na której suficie freski przedstawiają amerykańską rewolucję. Wysiąść z Linii 3 na stacji Parmentier, której nazwa i zielony trejaż na ścianach peronu są hołdem dla człowieka, który odkrył dla paryżan ... kartofle.

Clarke bacznie obserwuje mieszkanców każdego z dwudziestu paryskich arrondissement. Podpowiada jak rozpoznać prawdziwych paryżan i co to jest "być paryżaninem". Uczy jak znaleźć lokal z fantastyczną kuchnią i opowiada przestał świrować na punkcie wszechobecnych bakterii po tym jak zasiadał w jury prestiżowego konkursu Grand Prix de Baguette de Paris. Czy wiecie, że w 2002 roku mer Paryża powołał specjalny departament, Mission Cinéma, którego zadaniem jest zarządzanie karierą filmową miasta? Clarke zdradza stawki filmowych lokacji i opowiada jak miasto dba by żyjący architekci obiektów "występujących" w filmach otrzymywali z tego tytuły tantiemy.

Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się wyemigrować do Paryża, wskazówki Clarke'a z rozdziału o kupowaniu mieszkań mogą okazać się bezcenne. Autor oprócz opisania własnych doświadczeń na rynku nieruchomości, dla celów badawczych odbył kilka spotkań w agentami i właścicielami sprzedającymi mieszkania. To co opisuje w książce to po prostu cuda, będziecie się śmiać i ocierać łzy na przemian. Ostatnich kilka stron do podsumowane wskazówki autora z całej książki, taki jakby skrót "zrezygnowałem z le i la przed nazwami. Podawałem adresy z kodami pocztowymi, które mówią z jaką dzielnicą mamy do czynienia. Na przykład 750009 jest w dziewiątce". W owym apendyksie, do rozdziału 7.Seks jest zaś taka perełka:  
"Burdel Le Chabanais. Zamknięto go w 1746 roku, ty świntuchu."  :))

 ... stop!

Muszę się na chwilę zatrzymać. Mogłabym o książce Clarke'a pisać kolejne 10 tys znaków. I tak jak od 8 lat nie mogę zapomnieć o cholernym "Merde!" fffujjj, tak koniecznie chciałabym Was namówić na przeczytanie "Paryża na widelcu". Tę książkę mieć trzeba koniecznie! Nie wiem, czy powinnam namawiać aż tak bardzo, bo w sumie po ponad 300 stronach czuję żal i pożądanie

Otóż żałuję, że do książki automatycznie nie jest dołączana jej e-bookowa wersja, w której można by robić notatki, wpinać elektroniczne zakładki i koniecznie, ale to koniecznie zabrać ze sobą w najbliższą i każdą kolejną podróż do Paryża. Mało tego, W.A.B. chyba wcale nie wydał jej w wersji e-bookowej! Audiobook niestety sprawy nie rozwiązuje.

No i jeszcze pożądam, pożądam podwójnie! 
Najpierw pożądam czytnika e-booków, którego wciąż nie mam. Nad czytnikiem i elektronicznymi wersjami książek zastanawiam się od jakiegoś czasu. Jednak dopiero "Paryż na widelcu" dał mi do myślenia, że gdybym takowy e-czytnik posiadała, mogłabym natentychmiast "Paryż na widelcu" zakupić w wersji e-bookowej (kiedy będzie taka wersja???). A już będąc szczęśliwą posiadaczką czytnika, mogłabym rozpocząć regularny lobbing wydawnictw książkowych (w tym W.A.B, które wydało wszystkie książki Clarke'a w Polsce), by każdy klient kupujący papierową książkę mógł za przysłowiowe 5 zł, od razu dokupić jej wersję elektroniczną. Bo ja bym chciała i w papierze i "w podróż" i nie chcę płacić podwójnie. Mogę płacić ciut więcej, ale nie drugie tyle co za druk.Nigdy, przenigdy nie przestanę kupować książek papierowych, ale... za pasem wakacje i oczywiście znów połknę -naście książek w dwa tygodnie, czy wiecie ile muszę się nasłuchać przy pakowaniu ich do walizki podróżnej? czyż czytnik nie rozwiązałby sprawy?

Skoro jesteśmy przy e-bookach, potrzebuję podpowiedzi od kogoś kto miał okazję czytać książki na tablecie oraz na czytniku - który z nich ma przewagę, czy planując tablet jest sens zastanawiać się nad czytnikiem? Jak z ich funkcjami? czy e-czystniki są bardziej wyspecjalizowane niż aplikacje na tablety?

a zatem iPad3  ??
czy może Onyx Boox M92  ?? poproszę o podpowiedzi, merci :)

I jeszcze pożądam podróży, tygodniowej podróży do Paryża. z książką Clarke'a pod pachą (w e-booku bien sur!). Mogłabym spacerować niespiesznie po moim ukochanym mieście, odkrywać jego wcześniej mi nieznane smaczki - w białych rękawiczkach głaskać krągłe rzeźby w ogrodzie muzeum Jeana Arpa w Clamart, na cały dzień zniknęłabym w podziemiach Hal w Forum des Images, by rozkoszować się starym francuskim kinem - bez książki Clarke'a nigdy bym nie odkryła tego miejsca!

Kupcie ten niezwykły "przewodnik", jeśli kiedykolwiek będziecie się wybierać do Paryża, jeśli lubicie wracać do książki po wielokroć. Albo jeśli... chcecie wygrać wycieczkę do Paryża! Wydawca ogłosił w kwietniu konkurs, w którym można wygrać 6-cio dniową wycieczkę. Ja w konkursie nie wezmę udziału, ot lubię po Paryżu snuć się swoimi ścieżkami, ale wygrać jest naprawdę łatwo. Pytanie proste, a odpowiedź sama Wam przyjdzie do głowy, gdy przeczytacie książkę. No i Paryż jesienią... kasztany, trufle, kalosze, heh
Nie pisałabym Wam na własnym blogu o tym konkursie, gdyby nie to, że książka tak bardzo we mnie zapadła i ogromnie się cieszę, że nie porzuciłam lektury po skojarzeniu, że to "TEN Clarke". Latem ukaże się  w Polsce jeszcze  jeden jego tytuł "1000 lat wkurzania Francuzów", ten z kolei znów nie nastraja mnie optymistycznie, ale po lekturze "Paryża na widelcu" może nawet do niej zajrzę, tym razem świadomie

Tak sobie nawet myślę, że być może powinnam przeprosić autora, za to, że przez dobrych kilka miesięcy po przeczytaniu nieszczęsnej "pierwszej książki" wielokrotnie różnym znajomy odradzałam czytanie "tego angielskiego frankofoba". Może mu się tylko ta pierwsza nie udała? A może to raczej moje "frankofilstwo" zupełnie stępiło mi poczucie humoru? Nie wiem jaka będzie kolejna pozycja i choć nie bardzo mam ochotę sięgać po poprzednie tytuły z "g***" w tytule, jednak jest we mnie nadzieja, że Clarke znów odkryje siebie, zamiast zakładania maski skandalisty.
Jeśli dobrnęliście do końca tego posta, dziękuję :) idę szukać połączeń do Paryża, jutro na śniadanie zjem bagietkę z masłem ;)
Będę bardzo (!!) wdzięczna za  Wasze podpowiedzi w kwestii czy iPad, czy Onyx Boox do czytania e-booków ??  życzę miłego weekendowego czytania!


Paul Clarke
Wydawnictwo W.A.B, kwiecień 2012
ok 330 stron, 33-39zł

18 komentarzy:

  1. Co za recenzja! Jutro rano lecę po bagietkę i do księgarni. Narobiłaś mi apetytu na tę książkę. Pozdrawiam serdecznie ulubioną bloggerkę. Beata Ł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nooo w sobotę rano, pędzić do sklepu... ;) oczywiście czekam na Twoją recenzję, jak przeczytasz "Widelec"! serdeczności

      Usuń
  2. Nie wiem jak mogłam przeoczyć wydanie tej książki. ! Dzięki za dobrą recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za komentarz Margot :)

      Usuń
    2. No patrz i już teraz wiem, skąd kolarzyłam Twojego bloga, jak się spotkałyśmy. KSiążki nadal nie kupiłam i zdecydowanie musze to nadrobić, bo w czwartek Paryż. :) Pozdrawiam, m

      Usuń
    3. No patrz, już teraz wiem do kogo wtedy pisałam. Czasem dobrze widzieć też kogoś w realu! Książki nadal nie nabyłam, a czas najwyższy. bo w czwartek kierunek Paryż ;) Pozdrawiam, M
      P.S. Skąd Ty masz czas na tak długie wpisy??? :) :) :) Ja się z niczym nie wyrabiam :)

      Usuń
    4. Nie ma jak facetoface zamiast facebóg czy virtualface :)) sciskam i bon voyage!!

      Usuń
  3. Moj znajomy,mieszkaniec Paryza od ponad 20 lat,zartobliwie polecal mi ta ksiazke.W koncu jej nie przeczytalam;)Zgadzal sie w wielu slowach z autorem.A moze to tylko"obcy"maja taki stosunek i te spostrzezenia?Podobna jaskrawosc spojrzenia widze u siebie,od kiedy mieszkam w Belgii.Wczesniej w Niemczech mialam juz te nalecialosci,aczkolwiek w jakis sposob solidaryzuje sie z krajem,w ktorym przez jakis czas mieszkam...chlone,ale i tez filtruje.Czy Ty,4 lata temu bylas w Paryzewie w styczniu?Przez tydzien mojego pobytu tez cholernie padalo:).Ale co zwiedzilam(pomimo pogody),to moje(!)i polecam ta moja Eva Cassidy:)Milego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Evę Cassidy w każdej postaci! W Paryżu byłam w sierpniu, stąd deszcz był bardziej dojmująco-zaskakujący. A którą Ci znajomy polecał "Widelec", czy pierwszą "Merde" ? Ciekawam czy są autorzy, którzy piszą o Belgii i swoim osiedlaniu się w niej - znasz coś? O Francji i Włoszech jest tego mnóstwo.

      Usuń
  4. Droga Chilli książkę przeczytam, ale recenzji raczej nie napiszę, bo zbyt wysoko podniosłaś poprzeczkę. Na pewno podzielę się wrażeniami po lekturze... Póki co przesyłam linka do piosenki, jak najbardziej w klimacie, która mnie zachwyciła. Być może znasz ją z wykonania Stacey Kent, ale ta wersja ma oldschoolowy urok. Pozdrawiam. Beata Ł.

    http://www.youtube.com/watch?v=c9fHHNSbOyM&feature=related

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No troszkę amerykańska w klimacie, chociaż po francusku, fajne - see above w tekście posta ;DD Jednym z moich ulubionych utworów w jej wykonaniu jest: http://youtu.be/Ks2L3h6CZ1U
      A na ważkie wrażenia po lekturze "Widelca" czekam! miłej reszty niedzieli ;)

      Usuń
    2. Ani iPad ani żaden tablet! Szczerze podpowiadam "Kindla". Obojętnie którego. Z mojego własnego doświadczenia (a potrafię przeczytać ponad 10 książek tygodniowo;) wiem, że tablet - jak by się nie nazywał, jakby nie był reklamowany - to w końcu tablet. Męczy oczy, rozprasza jego wielofunkcyjność itd.(no i do tego szybko rozładowujące się baterie). Kindle to produkt do czytania. Wygodny, lekki. E-papier nie męczy oczu bardziej, niż zwykła papierowa książka. Czytasz wygodnie bez względu na to, czy siedzisz w cieniu, czy w słońcu (z iPadem czy tabletem już tak dobrze nie ma - a mówimy przecież o wakacyjnym czytaniu, czasem także pod przysłowiową gruszą). Kindle umożliwia robienie notatek, sprawdzania słów w słowniku. No i do tego bateria, którą ładujesz raz na miesiąc!
      Serio - zamawiasz, czekasz 3 dni i po tym krótkim czasie oczekiwania Amazon dostarcza ci czytnik, który na prawdę warto mieć ;)

      Usuń
  5. Czytnik! Koniecznie czytnik.
    Mówię to z pozycji mola książkowego, potrafiącego połknąć ponad 20 książek miesięcznie (taka praca i zamiłowanie ;).
    Tablet, iPad i inne takie - nie są produktami przeznaczonymi do długiego czytania i żadna aplikacja tego nie zmieni. Męczą oczy równie mocno, jak i wgapianie się w monitor komputera. No i powiedzmy sobie szczerze - jaka przyjemność jest siedzieć z tabletem i co i rusz podłączać go do prądu? Tablety nie są znane z mocnych baterii niestety.

    Produkty Amazona - Kindle - to polecam ci z całego serca. Warte są swojej ceny i swojej "sławy". Dzięki e-papierowi nie męczą oczu bardziej, niż zwykła, papierowa książka. Dają możliwość robienia notatek, sprawdzania słów w słowniku. Baterię na dobra sprawę ładujesz raz w miesiącu. Do tego - mówimy o wakacyjnym czytaniu, często na świeżym powietrzu, na słońcu. Z tabletem jakimkolwiek będziesz zmuszona szukać cienia, inaczej niczego na wyświetlaczu nie zobaczysz. Kindlowy e-papier czytasz i w pełnym słońcu.
    (O fantastycznej obsłudze, łatwości reklamacji w razie potrzeby, z których Amazon słynie - nawet nie wspomnę ;)
    Zamawiasz, 3 dni czekania i możesz się cieszyć fantastycznymi książkami, wygodnie, miło i tak, jak powinno być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. M.K - ooo toto! bardzo dziękuję :) właśnie takiej opinii potrzebowałam. Waham się między Kindle a Onyx Boox M92 - ten drugi jest większy (9,7"), ma polski interfejs, ma e-Ink i WiFi,można ściągać książki z sieci. Ja jednak znacznie więcej po polsku czytać będę. "Działa" na mnie te 'za trzy dni będziesz mieć", no ale język polski kusi bardzo. W każdym razie wielkie dzięki za mądre podpowiedzi!

      Usuń
    2. Nie zastanawiaj się ani chwili - Kindle. Czytnik rewelacyjny, prosty w obsłudze, jest już sporo wtyczek do przeglądarek (moja ulubiona wysyła artykuły na czytnik), z czytnikiem masz gigantyczne serwery amazonu - nawet jak coś usuniesz, zostanie to na Twoim koncie w Amazon.
      Gorąco polecam Kundelki!
      Pozdrawiam ciepło
      Małgo

      Usuń
  6. Chilli,
    Zdecydowanie Kindle!Czytnik 9,7 w podróży to ostatnia rzecz jaka Ci jest potrzebna. To ma być małe, zgrabne, wygodne, do torebki, zawsze pod ręką. Jako posuadaczka TRZECH Kindli uważam, że nie ma nic lepszego. No i zdecydowanie polecam Kindle Touch :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytniki to trochę bardziej skomplikowany świat ;)
    Rzeczywiście duży 9-cali to tylko do literatury naukowej (tabelki itp.) - do beletrystyki najlepszy standardowy 6 cali.
    Ale ekran e-ink nie jest "kindlowy", tylko "e-papierowy" - ma go wiele czytników. Nook, Kobo, SONY PRS-T1, czy wspomniany Onyx. Problem w tym że Kindle czyta tylko format mobi i książki "zabezpieczone" przez Amazon, w którym raczej nie uświadczy się literatury polskojęzycznej. Pozostałe natomiast czytają bardziej uniwersalny i nowszy epub, jak również zabezpieczenie Adobe DRM, od którego powoli się odchodzi, ale jeszcze wszędzie go pełno. Niektóre z nich (jak np. Onyx, Pocketbook) czytają większość formatów - są uniwersalne, a nie tylko przywiązane do konkretnej księgarni.
    Najważniejsze jednak żeby mieć ekran e-ink, na którym się czyta jak na papierze, również w pełnym słońcu, w którym żaden tablet nie da rady.
    Z książkami w różnych formatach (konwersja) można sobie "jakoś" poradzić, konwertując je (jeżeli czytnik nie obsługuje) ale to wymaga pertraktacji z komputerem. Ja jestem za czytnikami uniwersalnymi ;)
    Osobiście mam Onyxa, czytam na nim cokolwiek i gdziekolwiek.
    W Polsce go łatwiej znaleźć, ale sklep na Europę jest tu: www.onyx-boox.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie się książka nie podobała. Zbyt dużo kolokwializmów, a poza tym śmieszna to moda, że każdy kto mieszka w Paryżu dłużej niż 5 lat uważa się za wielkiego paryżanina i pisze pseudoprzewodnki.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz i zapraszam częściej :)
ze względu na ogromną ilość spamu z robotów, zmuszona byłam wprowadzić weryfikację obrazkową i logowanie. Przepraszam za utrudnienia...
(uwaga - jeśli komentarz zawierał aktywny link, nie będzie publikowany)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...